W dzieciństwie i we wczesnej młodości bardzo lubiłam zabawy podwórkowe.Były to lata pięćdziesiąte XX w.
Z rodzeństwem i rówieśnikami korzystaliśmy z każdej sposobności, aby spędzić
jak najwięcej czasu na świeżym powietrzu.
Skakałyśmy na skakance, bawiliśmy się w chowanego, w berka, w podchody, czasem grałam z chłopcami "w zośkę".
Był to ołowiany krążek z dwoma dziurkami, przez które przewleczony był pęczek kolorowej włóczki rozłożonej równomiernie i płasko. Najbardziej lubiłam podbijać zośkę stopą tak, żeby nie upadła na ziemię. Wygrywał ten, kto podbił zośkę największą ilość razy.
W rodzinie mieliśmy jeden duży męski rower. Nauczyłam się na nim jeździć pod ramą, a w sukience jeździć nie było łatwo. Dziewczynki w tamtym czasie nie chodziły w spodniach.
Do dziś z przyjemnością wspominam wakacyjną kilkudniową wyprawę rowerową. Było nas pięcioro - jeden dorosły i kilkunastolatkowie. Naszym celem było dotrzeć do granicy rosyjskiej, co nam się udało.
Jeden dzień spędziliśmy w wiosce, z której oglądaliśmy przestrzeń po drugiej stronie granicy. Było tam zaorane i zagrabione pole i ani żywej duszy aż po horyzont. Po polskiej stronie granicy pola uprawne pełne były pracujących ludzi.
Nasza podróż nie obyła się bez przygód.
W przydrożnych barach mieliśmy kłopot, żeby dostać "coś do jedzenia". Wieźliśmy ze sobą dwa namioty, ale w praktyce wszyscy gromadziliśmy się w jednym - i tak też spędzaliśmy noce.
Część drogi powrotnej odbyliśmy na odkrytej platformie samochodu ciężarowego, bo doszczętnie popsuł się jeden z rowerów.
Zdjęć z tej wycieczki nie mamy, ale napotkane krajobrazy i niektóre zdarzenia wciąż mam przed oczami.
Teraz też jeździmy z mężem na rowerach, bo jest to coraz łatwiejsze po nowych warszawskich ścieżkach rowerowych. Dzieci i wnuki kontynuują naszą pasję.
Mam przyjaciół, moich równolatków, którzy podróżują po Polsce na rowerach. Ostatnią wyprawą na trasie Zamość - Białystok zadziwili znajomych i wielu spotykanych po drodze mieszkańców.
Przez 2 tygodnie przebyli ponad 700 km. Mnie też kusi taka wyprawa.
W czasach mojej młodości w naszym stałym wakacyjnym grafiku były wyjazdy w góry, nad morze i na Mazury. Jeździliśmy na kolonie letnie organizowane przez zakłady pracy rodziców. Lubię powracać w miejsca, gdzie kiedyś beztrosko spędzałam czas.
W młodosci nauczyłam się pływać na odkrytym basenie, potem miałam obowiązkowe lekcje pływania w czasie studiów. Teraz również pływam z przyjemnością, kiedy tylko mam okazję i towarzystwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz